Bieszczady to prawdziwy Dziki Zachód – tyle, że na wschodzie. Taka wycieczka w góry to posmak tajemniczej przygody okraszonej w tle serialem.

Bieszczady to kraina niczym z westernu – dziś nadawałaby się na katorżnicze, acz dające satysfakcję zajęcia survivalowe. Jałowa i pełna ugorów, ale musiała kiedyś ugościć setki przesiedleńców. Pełna tajemnic, z życiorysami godnymi filmowych scenariuszy. Tam – niczym na Dzikim Zachodzie – nieliczni stróże prawa strzegli ludzi przed wykolejeńcami. Nigdzie lepiej w Polsce nie można było się skryć przed wzrokiem ciekawskich niż w lasach i surowych do dziś leśniczówkach. Te są i tak dla najwygodniejszych. W Bieszczadach ciągle można pokonywać górskie szlaki między pokrzywami, a spać w kleconych z tego co pod ręką szałasach – życie słynnego zakapiora jest na wyciągnięcie ręki. A wokół unosi się ciemność, gwiazdy jak na wyciągnięcie ręki i świadomość, że gdzieś w okolicy krążą bieszczadzkie biesy i czady.

I właśnie dlatego majestatyczne góry są tłem serialu, który stał się hitem stacji HBO, a Bieszczady pokaże nie tylko Polsce, ale i w kilkunastu innych krajach.

„Wataha” to rzeczywiście Bieszczady w serialowej pigułce. Jeden z pograniczników z tej produkcji swoją kwaterę ma w Uhercach Mineralnych, strażnica stoi w Ustrzykach Dolnych. Negocjacje ludzi z półświatka odbywają się przy Solinie. Gdzieś w tle przewijają się cerkwie – choćby ta w Łopienkach,

schowana wśród 300-letnich lip. Główny bohater ucieka pościgowi przy Sinych Wirach. Czuć specyficzny bieszczadzki klimat nawet mimo tego, że niedźwiedź goniący pograniczników w „Watasze” jest trenowany, a wilkiem okazuje się pies – rasa: wilczak czechosłowacki.

Bieszczady to fenomen, ale promocyjnie zaniedbany. A – jeśli wycieczka w góry ma dawać prawdziwe poczucie odsunięcia się od cywilizacji i codzienności – to jedno z najciekawszych miejsc Polski. To paradoks – góry, które urzekają swoją naturalnością i nie są skażone komercją, nie przyciągają tłumów.  Bywały już miejscem okazjonalnych programów telewizyjnych – celebryci przyjeżdżali zmagać się z dziką przyrodą, a eksperci w TVP opowiadali o tym, jak funkcjonuje nadleśnictwo w Baligrodzie. Nigdy jednak Bieszczad nie pokazano szerzej – i nigdy też popularna produkcja telewizyjna nie kusiła do przyjazdu tak, jak „Wataha”. Ten serial przypomniał o Bieszczadach Polakom, ale urzeknie też świat – pokażą go stacje w kilkunastu krajach. Popularność regionu – co nieuniknione – wzrośnie.

Zapraszamy do obejrzenia zaproszenia na film: WATAHA

Można utyskiwać nad scenariuszem serialu, niedociągnięciami i – czasami – brakiem logiki. Trudno jednak nie zwrócić uwagi na to, jak eksponuje wyjątkową górską przyrodę. Serial dobrze oddaje walory regionu. „Wataha” stawia na wyeksponowanie bieszczadzkiej magii: naturalności, dzikiej przyrody nie skażonej wszechobecną wręcz w polskich górach komercją. Tu szybciej spotkać można prawdziwego niedźwiedzia niż mężczyznę przebranego za kuriozalnego pluszowego misia. Bieszczadzki koloryt jest surowy, ale urzekający.

Wycieczka w Bieszczady nie musi ograniczać się tylko do skojarzeń z ciszą, wszechobecnym spokojem i dźwiękiem gitary przy wieczornym ognisku. Dech zapiera Zalew Soliński – największy sztuczny polski zbiornik z gigantyczną betonową zaporą. Ona i punkt widokowy nad Polańczykiem to punkt obowiązkowy wycieczki w góry, ale warto przekroczyć „bieszczadzkie morze”.

Bieszczady są ciągle dzikie, malowniczo tajemnicze. Połoniny zanurzone we mgle, gdzieniegdzie wynurzające się w niej małe wioski. Najlepiej jechać jesienią – wtedy drzewa pokazują pełną paletę swoich kolorów. Bieszczady to góry stosunkowo łagodne, dostępne niemal dla każdego piechura.

A jeśli ktoś już się piesza wyprawą zmęczy, nic tak nie relaksuje jak wizyta w słynnej „Chatce Puchatka” – schronisku na Połoninie Wetlińskiej, w którym można liczyć na dziesiątki fascynujących opowieści o historiach z Bieszczad.

Miłośnicy ostrych wrażeń wybiorą się na wodospad Szepit na Potoku Hylatym i Sine Wiry. Przenieść można się też w czas lat 60., ciężkich robót w wypalarnii drewna w Tyskowej czy Mucznem. Aż kusi by sprawdzić, gdzie powstawały punkowe brzmienia grupy KSU.

Zarośnięte olchą
Pola dawnych wsi
Kto je orał kto je zasiał
Nie pamięta nikt
Skrzypią martwe świerki
To drewniany płacz
Świat się kończy w Sokolikach

Bieszczady to idealne miejsce na wycieczkę po górach w poszukiwaniu wyludniałych wsi, schowanych przed cywilizacją potoków wijących się wśród majestatycznych buków. W okolicach Stuposiana ciągle usłyszeć można wycie wilków – jak to na słynnej „Wilczej Górze”. A zaciekawią też przecież Połonina Caryńska, Tarnica, Ustrzyki Dolne. W Wołosatem można wybrać się w góry na hucułach. Z kolei Sianki i słynny „grób Hrabiny” pozwalają na istny balans graniczny – u źródła Sanu stać można po stronie polskiej i ukraińskiej.

I aż znów będzie się chciało zaśpiewać za KSU:

To właśnie są
To właśnie moje Bieszczady